NOWOŚCI

niedziela, 4 marca 2018

SZORTY #47: Uciekaj, Czwarta władza, Kształt wody

Oryginalny tytuł: Get Out! | Reżyseria: Jordan Peele | Scenariusz: Jordan Peele | Obsada: Frances McDormand, Woody Harrelson, Sam Rockwell, John Hawkes, Peter Dinklage, Abbie Cornish, Lucas Hedges, Želijko Ivanek | Kraj: USA | Gatunek: Horror
Premiera: 23 stycznia 2017 (Świat) 28 kwietnia 2018 (Polska)
Ocena: 5/10

     Ewenement w historii Oscarów, pierwszy raz od kiedy jestem z nimi w bliższych stosunkach wśród nominacji pojawia się film z gatunku grozy. Oczywiście, trzeba mieć na względzie to, że produkcja Jordana Peele nie jest typowym tworem z tej kategorii. Nie mniej, obraz traktuje o problemie, który aż prosi się chociażby o wspomnienie o nim w trakcie ceremonii.
    Młoda para zakochana w sobie bez pamięci. Ona jest piękną białą kobietą, a on urodziwym czarnym mężczyzną. Przyjeżdżają do posiadłości jej rodziców na weekend, w celu bliższego zapoznania obydwóch stron. Podczas jednego z przyjęć mężczyzna dostrzega jak bardzo wszyscy otwarci są na kontakty z czarnoskórymi. W dodatku spora część sama związała się z ludźmi tej rasy. Dochodzi jednak do incydentu, który każe mu przypuszczać, że coś jest nie w porządku. Kiedy odkrywa sekret domu rodziców ukochanej musi działać szybko. Musi uciekać!
     „Uciekaj!” jest filmem dość zaskakującym. Stonowanym, intrygującym, ale... na pewno nie strasznym. Ma swój osobliwy klimat, który z pewnością jest mocno przytłaczający. Uczucie niepewności i osaczenia towarzyszy przez większość seansu. Pomyśleć, że wszystko zaczyna się tak bardzo niepozornie, jak zwykła sielska historyjka miłosna. W końcu co może być podejrzanego w wyjeździe z dziewczyną do rodziców? Wydaje się, że nic. Fabuła nie rozwleka się niemiłosiernie, buduje względne napięcie, które znajduje swoje ujście. Nie jest to może szczyt geniuszu, ale przez temat którego dotyka musiał się spotkać z uznaniem- pomimo tego, że sklasyfikowano go jako horror. Odkrycie przez Chrisa tajemnicy jego dziewczyny jest niczym lodowaty prysznic- zaskakujący i przejmujący do kości. Jednakże sama jego koncepcja to coś z kategorii fantastyki naukowej niżeli typowego horroru. Opowieść zmusza do refleksji czy taka sytuacja w ogóle jest możliwa, w końcu czy możliwy jest transfer osobowości? W wielu filmach wysuwano teorie o przeniesieniu umysłu człowieka do maszyny- w końcu, według założeń, to tylko kod źródłowy. Twórcy coraz bardziej przyzwyczajają nas do takiej opcji. Drugim podłożem tego obrazu jest społeczeństwo czarnoskórych, a bardziej kwestie rasizmu. W czasach tak bardzo tolerancyjnych i tak bardzo otwartych na zmiany już zapomina się o tym problemie. Ktoś kiedyś jednak stwierdził, że tak wielka sympatia do czarnoskórych tylko dlatego, że są czarnoskórzy i według niektórych wręcz idealni do niektórych celów, to też pewna odmiana rasistowskiej ideologii. Właśnie tym wszystkim jest ten film. Z jednej strony stawia na piedestale Afroamerykanów, a z drugiej nie obawia się zanegować za to drugiej strony barykady. Mnie osobiście nie ujął film swoim przesłaniem, oczywiście dociera do mnie, ale nie uważam samej realizacji za godną Oscarów.
Oryginalny tytuł: The Post | Reżyseria: Steven Spielberg | Scenariusz: Liz Hannah, Josh Singer | Obsada: Meryl Streep, Tom Hanks, Sarah Paulson, Bob Odenkirk, Tracy Letts, Bradley Whitford, Bruce Greenwood | Kraj: USA | Gatunek: Dramat
Premiera: 22 grudnia 2017 (Świat) 16 lutego 2018 (Polska)
Ocena: 5/10

     Dlaczego do Oscarów nominowane są filmy, których ja nie toleruję? Cóż, najwyraźniej Akademia Filmowa testuje moje granice wytrzymałości. Nie ma dla mnie nic bardziej nudnego niż filmy polityczne. A w tym gatunku kręci się Steven Spielberg ze swoją „Czwartą władzą”. I to chyba jedyny film w trakcie którego przez pierwszą połowę robiłam wszystko tylko nie patrzyłam na ekran.
     Sekret skrywany przez lata w końcu może ujrzeć światło dzienne. Ekipa redakcyjna The Post wchodzi w posiadanie tajnego raportu, który może zaważyć na wierze obywateli amerykańskich w ich idealny Rząd. Naczelny wydawca dziennika (Meryl Streep) może stracić wszystko na co jej rodzina pracowała przez lata. Jednakże wraz z przyjacielem (Tom Hanks) postanawiają pójść za ciosem i opublikować artykuł przed New York Timesem.
     Jak to bywa w przypadku takich filmów, jak „Czwarta władza” zanim akcja konkretnie się rozkręci trzeba się niemożliwie wymęczyć. Tak można nazwać moje odczucia- męczarnią, podczas pierwszej połowy filmu, gdzie silnie walczyłam z przymykającymi się powiekami. Ślamazarny początek, cała masa tajemnic bez jakiegokolwiek pobudzenia zmysłów czytelnika. Konspiracje i potok słów wypowiadany przez bohaterów. W tym czasie aktorsko wykazać może się zarówno Meryl Streep, jak i Tom Hanks. Ciekawe kreacje, ale niezbyt pamiętliwe, więc dla mnie nie są idealne. Prawdziwa akcja rozpoczyna się w chwili, gdy do redakcji trafiają materiały. Wtedy wszystko nabiera tempa. Napięcie sięga zenitu, bo dochodzi do prawdziwej batalii między prasą a władzą. Rozterki między służeniem dla narodu poprzez pisanie prawdy, a słuchanie głosu z góry nakazującego zaprzestanie procedury. Zaczyna się prawdziwa walka z czasem, ale przede wszystkim z własnymi ograniczeniami. Wtedy bohaterowie stawiają na szali swoje życia, reputację oraz przyszłość. Z jednej strony służba obywatelom, a z drugiej własne ambicje bycie najlepszymi wśród konkurentów, pierwszymi którzy wyjawią światu pilnie strzeżoną tajemnicę. Mnie ta historia w ogóle nie bierze, w szczególności, że wiele było już podobnych filmów. Nie jest to nic odkrywczego, co zasługiwałoby na nagrodę. W końcu dwa lata temu statuetkę odebrał film „Spotlight”. Myślę, że wystarczy tych dziennikarskich zasług.

Oryginalny tytuł: The Shape of Water | Reżyseria: Guillermo del Toro | Scenariusz: Guillermo del Toro, Vanessa Taylor | Obsada: Frances McDormand, Woody Harrelson, Sam Rockwell, John Hawkes, Peter Dinklage, Abbie Cornish, Lucas Hedges, Želijko Ivanek | Kraj: USA, Wielka Brytania | Gatunek: Dramat, Komedia, Kryminał
Premiera: 31 sierpnia 2017 (Świat) 16 lutego 2018 (Polska)
Ocena: 7/10

     Do filmów Guillerma del Toro mam sporą słabość. Wszystko zaczęło się w czasach, gdy na ekranach pojawił się „Labirynt fauna”. Po tak wielu latach ten wyjątkowy reżyser i scenarzystach ponownie zabiera nas w świat fantazji, kolejny raz ujmując nas niebanalną historią.
     Niema kobieta prowadzi bardzo spokojne życie w małym mieście, za sąsiada mając niespełnionego artystę, a za przyjaciółkę najszlachetniejszą kobietę na świecie. Pracując jako sprzątaczka w centrum badawczym może pozwolić sobie na zwykłe życie. Jednakże ulega ono diametralnej zmianie, gdy do centrum sprowadzone zostaje tajemnicze stworzenie z Amazonii. Tych dwoje od razu znajdują wspólny język, pomimo tego, że nie porozumiewają się za pomocą słów. Gdy obiekt ma zostać inwazyjnie przebadany kobieta podejmuje ryzykowną decyzję.
     „Kształt wody” to taka współczesna baśń dla dorosłych. Wizualnie hipnotyzująca, przepełniona seksualnością i emocjami, ale zupełnie nieangażująca widza. Del Toro świetnie daje sobie radę z nakładaniem świata fantazji na brutalną rzeczywistość. Mydli oczy, do tego stopnia, że zachwyca nie dopuszczając do strachu. Jest to bardzo enigmatyczna opowieść o ludzkiej odwadze, ale również i okrucieństwie. Pełno tutaj krwi, pełno niewypowiedzianych słów, pełno uroku. To wszystko jest tak bardzo magiczne, że aż zapierające dech w piersi. Cudowna istota, bardzo surowe otoczenie i całkowicie delikatna, niewinna kobietka, która łączy te dwa światy. Tylko ona potrafi zrozumieć jego i tylko on potrafi zrozumieć ją. Oboje są poza wszelkimi barierami i porozumiewają się perfekcyjnie, pomimo tego, że żadne z nich nie wypowiada najmniejszego słowa. Są uosobieniem subtelności i piękna. Drugą stronę medalu prezentuje Michael Shannon i jego postać Stricklanda, która jest tutaj tym czarnym charakterem, uosobieniem wszystkiego co złe, zwyczajnie chorej ambicji, ale też i strachu. Del Toro posuwa się tutaj do rzeczy, które obce są zwyczajnemu człowiekowi, nawet lubującemu w świecie kina. Niejednokrotnie wzbudza oburzenie, czy obrzydzenie. Nie mniej, sceny te jedynie podkreślają charakter bohaterów- przede wszystkim uwydatniając ich poczucie samotności, ale też i baśniowy wydźwięk produkcji, gdzie w pierwowzorach nie brakowało brutalności, czy jednoznacznych sytuacji. Pięknie się patrzy na ten film, fabuła pełna jest uroku, ale i wojennej brutalności- kiedy to Rosja walczyła z USA o władzę w świecie. Kompozycje Alexandra Desplata nie mają sobie równych idealnie ubierając tę produkcję w wyjątkowy charakter. Jedyne co przeraża przy tym filmie, to choć jest on niemalże idealny, to jakoś całkowicie bezpłciowy. Osobiście miałam problem, żeby emocjonalnie zaangażować się w historię i finał autentycznie mną nie wstrząsnął. Choć może powodem jest również jego przewidywalność.

Prześlij komentarz