NOWOŚCI

wtorek, 29 listopada 2011

830. Pewnego razu w Rzymie, reż. Mark Steven Johnson

Oryginalny tytuł: When in Rome
Reżyseria: Mark Steven Johnson
Scenariusz: David Diamond, David Weissman, Mark Steven Johnson
Zdjęcia: John Bailey
Muzyka: Christopher Young
 
Kraj: USA 
Gatunek: Komedia romantyczna 
Premiera światowa: 29 stycznia 2010 
Premiera polska na DVD: 12 listopada 2010 
Obsada: Kristen Bell, Josh Duhamel, John Heder, Dax Shepard, Danny DeVito, Will Arnett, Anjelica Huston, Kate Micucci, Keir O'Donnell, Bobby Moynihan, Alexis Dziena, Luca Calvani

    Ojciec przebojowych filmów akcji powstałych na podstawie komiksów, czyli „Daredevil” z udziałem Bena Afflecka oraz Jennifer Garner, a także „Ghost Rider” z Nicholasem Cagem i Evą Mendes w 3 lata po wyreżyserowaniu ostatniego z nich postanowił spróbować sił w komediach romantycznych. Mark Steven Johnson, bo to o nim tutaj mowa, postawił wszystko na jedną kartę tworząc typową historię o miłości z lekką nutką magii, a wszystko to w otoczeniu przepięknych ulic Rzymu.
    Urocza kustoszka jednego z nowojorskich muzeów o imieniu Beth (Kristen Bell), nie może znaleźć swojej drugiej połówki, gdyż za dużo czasu poświęca swojej pracy. Pewnego wieczoru wpada do niej z wizytą młodsza siostra – Joan (Alexis Dziena), informując ją o zaręczynach z Włochem – Umberto (Luca Calvani), i zbliżającym się ślubie. Pomimo tego, że Beth nie pochwala ślubu po dwóch tygodniach znajomości, postanawia wyjechać na dwa dni do Rzymu, aby uczestniczyć w ceremonii zaślubin swojej siostry. Na miejscu poznaje czarującego Nicka, dla którego postanawia otworzyć się na miłość. Niestety widząc go całującego się z inną, Beth wpada w rozpacz. Upija się i okrada legendarną fontannę miłości z kilku monet, co powoduje, że ich właściciele zakochują się w niej i prześladują ją na każdym kroku. Beth uważa, że wśród nich znajduje się także Nick, który zaczął okazywać jej swoje zainteresowanie.
     Rynek filmowy przesycony jest ogromną ilością filmów romantycznych. Wciąż powracające schematy zaczynają już nudzić, a niekiedy nawet irytować widzów. Czasami twórcy starają się urozmaicić znane konwencje i wprowadzają elementy mogące wyróżnić ich produkcję z innych. „Pewnego razu w Rzymie” jest właśnie takim filmem, który pomimo schematyczności, a przez to oczywistej schematyczności, próbuje widza zaskoczyć. Historię mamy taką jakich wiele. Jest dziewczyna, która jest tak zajęta sobą i swoją pracą, że nie potrafi odnaleźć ukochanej osoby. Przy tym poznajemy jedną prawdziwą myśl tego filmu, która brzmi „Tego jedynego poznam po tym, że będzie dla mnie ważniejszy od mojej pracy”. To jest najprawdziwsza z prawd. Potem owa dziewczyna wyjeżdża i tam oto spotyka tego wyśnionego. Jednakże jak zawsze coś albo ktoś musi stanąć im na drodze. I wtedy staje się coś dziwnego – do całej akcji wkracza najprawdziwsza magia wyjęta z rzymskich legend o miłości. Nie wierzyłam do końca w to co wydarzyło się na ekranie. Miałam wrażenie, że za chwilę twórcy wyskoczą z jakimś racjonalnym wyjaśnieniem tej sytuacji. Na szczęście nie zepsuto klimatu tak jak się tego obawiałam, więc dla mnie już to jest ogromnym zaskoczeniem.
     Kiedy do akcji wkraczają emocje, które nie są naturalną reakcją, a jedynie magicznym urojeniem można spodziewać się serii niesamowicie komicznych wydarzeń. Osobiście szczerze śmiałam się kilka razy podczas seansu. Wszystkie sytuacje z adoratorami Beth mnie bawiły, jednakże najwięcej radości sprawiały mi zderzenia Nicka z przypadkowymi rzeczami – ten koleś miał naprawdę pecha. Ominął słup, ale zaraz spadł ze schodów – „Tego nie zauważyłem” – to jego stały tekst. Zabawna jest także sytuacja na weselu Joan. Myślałam, że popłaczę się ze śmiechu, gdy Beth miała rozbić wazon na bardzo dużo kawałków, gdyż tyle na ile kawałków by go rozbiła tyle lat w szczęściu życzyłaby młodej parze. Niestety, jej wazon nie chciał się nawet trochę roztrzaskać. Inną taką sceną był fragment w restauracji, gdzie jedzono w ciemności. Totalnie rozbroiła mnie scena, gdy jakiś koleś machał do Beth, ona zaczęła się drzeć na niego, że pierwszy raz go widzi i żeby dał jej spokój, a on na to: „Beth to ja, Twój dentysta”. Myślałam, że zejdę. Śmiechu było co nie miara w tym filmie, a najbardziej w pamięci zostanie mały żółty samochodzik, który zmieści się wszędzie – nawet do windy.
     Jak dla mnie jedną z większych zalet filmu jest oczywiście Rzym. Sama nigdy w nim nie byłam nawet we Włoszech, ale przyznam szczerze, że gdybym tylko miała taką możliwość kupiłabym tam dom i osiedliła się na stałe. Pomimo tego, że sam Rzym znajduje się w tytule owego filmu to jak dla mnie było go tam stanowczo za mało. Zachwycać mogliśmy się nim tylko z punktu widzenia gościa weselnego bawiącego się dwukrotnie w jednym miejscu. Nie mniej te urocze uliczki, Włosi i inne wspaniałości sprawiają, że widz może się przy tym rozmarzyć.
     Kristen Bell nie należy do moich ulubionych aktorek. Uważam, że jest bardzo uroczą dziewczyną, ale nigdy nie traktowałam jej jako dobrej aktorki. Zawsze przypadały jej monotonne role i chyba tylko rolą Elle w serialu „Herosi” jakoś zaintrygowała mnie swoją osobą. Niestety, w tym filmie nie robi aż takiego wrażenia, gdyż wyglądała jak pozbawiona emocji laleczka. Ponadto jest bardzo niziutka co było widać przy wysokim Joshu Duhamelu. Lubię go. Jest niezwykle urodziwym mężczyzną i bardzo mi się podoba. Zawsze podobają mi się także role, które dostaje i zawsze potrafi całkowicie się nim oddać. Jednakże w roli pechowego Nicka sprawdził się raczej nijako. Kiedy nie udawał pechowca było naprawdę nie najgorzej, ale jak już coś mu się działo to nie widziałam w nim tej autentyczności. Najlepsze wrażenie zrobili chyba adoratorzy Beth. Każdy z nich był inny przez co każdy mógł inaczej się w filmie wykazać. Dlatego też warto zwrócić uwagę na Danny`ego DeVito, „włoskiego” Willa Arnetta, narcystycznego Daxa Sheparda oraz magicznego Jona Hedera. Każdy z nich był rewelacyjny i wykazał się aktorstwem na dobrym poziomie.
     „Pewnego razu w Rzymie” być może nie jest spełnieniem wygórowanych oczekiwań związanych z komediami romantycznymi, może nie zaskakuje w każdej minucie jego oglądania, ale wspaniały klimat Włoch – choć odczuwalny jedynie przez chwilę, szczypta magii, którą można rozumieć jako metaforę prawdziwej miłości oraz niesamowici adoratorzy sprawiają, że nie jest to zwyczajny film. Każdego pochłonie opowiadana historia, a wymienione elementy sprawią, że seans będzie jeszcze przyjemniejszy niż zakładaliśmy.

Prześlij komentarz